Twój koszyk jest obecnie pusty!

McDonald Zielińskiego- jak brać od Boga i mylić wiarę z uczuciami
Bombonierka z czekoladkami uzdrowień za free. Kto by nie chciał. McDonald z samoobsługą w postaci latających rąk „uzdrowiciela” zdalnego, mobilnego, z frytkami prostych, łatwych i szybkich rozwiązań dla twoich chorób i problemów.
Bo przecież dla Zielińskiego choroba to największe przekleństwo, największe zło jakie może człowieka spotkać. Tak, tak podpowiada nam zły duch, gdy leżymy obłożnie chorzy, tak działa zły duch, wmawiając że choroba to kara za grzechy, to brak błogosławieństwa, że nędza, ubóstwo, bieda, brak zdrowia, brak dzieci, sukcesów i bogactw to dowód, że Boga nie ma, nie kocha nas, porzucił nas.
I tu jest koniec chrześcijaństwa. To koniec wiary i katolickiego pojęcia cierpienia, które zawsze ma sens zbawczy, połączone z mękami Chrystusa, dopełnia je i zbawia duszę chorego jak i wylewa ocean łask na innych. To największy skarb Kościoła, chorzy, niepełnosprawni, niedomagający, cierpiący i męczennicy, choćby na Bliskim Wschodzie. To złoto wylane na tę ziemię, mające potęgę nawracania ludzi, uzdrawiania duszy gdy ta choruje, zdobywania nieba, które musi – jak uczy Kościół – być okupione naszym cierpieniem. Bez ognia na ziemi lub w czyśćcu nie jesteśmy godni stanąć w obliczu Najświętszego. Czy ten wykreowany przez obcych naszej wierze protestantów chłopak wie, że zdrowie duszy wymaga czasem ingerencji Boga i zrzucenia, dopuszczenia na człowieka cierpień, chorób? Czy zna podstawy teologii katolickiej? Że dla ratowania duszy przed zgubą, trzeba człowiekowi cierpieć fizycznie nierzadko? Bo w istocie nie ma człowieka bez cierpienia, nie istnieje życie wolne od bólu. A ten pan rozdaje batoniki wygód, usuwa cierpienie, które jako jedyne może duszę nawrócić. Nawet Apostołowie uzdrawiali tylko po to by dać świadectwo Chrystusowi i nauce przez siebie głoszonej, nie była to karykatura zielonoświątkowych tez zmiksowanych z katolickim ujęciem, ale czysta Ewangelia, po za tym nigdy nie prosili o te dary. i misję, wybraństwo, czy apostolstwo. O tym zdecydował Bóg. Uzdrowienia te były trwałe, a świętość Apostołów przypieczętowana ich męczeńską śmiercią. Pan Zieliński nie tylko nic niczym nie pieczętuje, ale odcina kupony z pracy showmana, charyzmatycznego jedynie w osobowości scenicznej co najwyżej, przywłaszczjącego sobie dary poznaczone dla wielkich świętych, oraz nauczanie katolickie które deformuje, np, sądząc, że świętymi dla niego są znajomi protestanci i ci wyprzedzą go w drodze do nieba. To czysta herezja głosić, że heretyk, odstępca, innowierca czy wiarołomny człowiek może zostać w ogóle świętym. Najpierw trzeba być katolikiem chłopcze, a potem tytanem cierpienia wzorem świętego o. Pio i męczenników, by mowić o świętości. Jeśli heretyk dostanie się do nieba to nie dlatego że jest protestantem heretykiem, ale mimo tego. Ponieważ cały Kościół od zawsze modli się za biednych odstępców. Ty jednak ich wysławiasz i kanonizujesz za życia bluźniąc de facto prawdziwym świętym Kościoła. Te słowa padły podczas wywiadu z Tomkiem Samołykiem.
Bóg nienawidzi grzechu, brzydzi się nim mówi Stary Testament. Jak więc ustanawiając jedyne narzędzie zbawcze- cierpienie, ofiarę, może je taki fałszywy prorok odrzucić? Jedyne narzędzie zbawcze? Usuwać jak kamień w bucie, sądząc że dobrobyt jest objawem błogosławieństwa. Co na te brednie luterańskie powiedzą eremici z pustyni jedzący korzonki, pustelnicy mieszkańcy w skałach, stygmatycy świeci czy paleni żywcem męczennicy mieszkajacy w ubóstwie cel, więzień.
Co powiedziałby panu Zielińskiemu dziś o. Pio bity regularnie przez diabła w celi, za to że odmawiał Mszę którą Zieliński odrzuca, Mszę wszech czasów, do końca swych dni. Że to Msza święta jakom jedyna ma moc uzdrawiania, bo jest w niej obecny nie pan po a-wfie z aspiracjami apostoła, ale Bóg żywy i cały. Że Hostia – jeśli wierzymy – uzdrawia bo to Bóg żywy i cały. A jeśli nie otrzymamy tego o co prosimy, to należy wypić kielich który daje nam Bóg do wypicia, bo nie ci są dziećmi Bożymi, którzy mówią Panie, Panie na stadionach, ołtarzach, koncercikach, ale ci którzy wypełniają moją wolę- mówi Chrystus.
Ten z pozoru miły ale groźny człowiek, daje pozorne rozwiązania na to co nas właśnie jako jedyne ma moc nas zbawić. Wystawiając kram z receptami na ból, niczym cudotwórczy panadol, lecząc nie źródło choroby a obawy na moment. Jak można wyrugować z życia chrześcijańskiego to co stanowi jego rdzeń, istotę? Czyli cierpienie, krzyż, umartwienie, post, ubogość, prostotę, antyświatowość, pokorę? Przecież to działanie demona ukrytego pod pięknym pustosłowiem tego chłopaka, przymilnym wizerunkiem, pod którym kryje się zgnilizna kłamstwa, obrzydliwość sekt, brzydota działania złego ducha.
Pragnienie rozmowy z Bogiem nie oznacza, że opanowaliśmy umiejętność modlitwy, kontemplacji. To tajemnica wychodząca poza świat widzialny, wkraczająca w kontakt z nieskończonością z Niepojętym. Nie mamy możliwości odczucia Bożej obecności, Bożej ingerencji w naszym życiu. Nasze uczucia nie służą kontaktowi z nadprzyrodzonością, nie są narzędziem otwierającym drzwi do transcendencji. Są potrzebne tylko nam jako ludziom w relacji do bliźniego, nie do Boga.
Emocje rzadko towarzyszą słowom modlitwy np. „Boże zmiłuj się nade mną, bo zgrzeszyłem, Od nagłej i niespodziewanej śmierci wybaw nas Panie, Zdrowaś Maryjo”. Te słowa wypowiadamy najczęściej beznamiętnie, bezuczuciowo, sucho, z oschłością, bez wzniosłych doznań. A jednak stanowią one modlitwę.
Słowa są nierzadko zewnętrznie martwe jakby uśpione, senne, a my odnosimy wrażenie w dobie szaleńczego zalewu emocjonalności stadionowej, lawinowej inwazji protestanckich „uwielbieniowych” zrzeszeń, którym towarzyszą ekspresja ciała, ruch, morze łez, ekstatyczne doznania płynące z bodźców zewnętrznych, jak muzyka, obecność przyjaciół, tłum, harmider, światła, klimatyczne sztuczki nadające wyjątkowości obecnym, niestety w iście luterańskim duchu. I tylko wówczas czujemy, że modlimy.
Gdy zaś wypowiadamy niemal mechanicznie, słowa różańca, powtarzamy jak mantrę nowenny, wezwania błagalne, te same formułki poranno-wieczorne czy nawet „Ojcze nasz” czujemy, że się wcale nie modlimy, że nasza modlitwa nie dociera do Boga. Tak właśnie katechizuje nas świat, wywierając presję fałszywego doznawania Boga niemal cieleśnie, somatycznie, psychicznie, uczuciowo. Dlatego żądamy od Boga by coś czuć, żądamy od organizatorów takich szumnych wydarzeń, że będzie szał, będą emocje, będą wzloty, lewitowanie emocjonalne nad ziemią, będzie koncertowo-imprezowo, by konkurować z przemysłem rozrywkowym i na tym budować transcendencję czyli to co przekracza ten przyrodzony materialny świat. Fałszywa i jakże niebezpieczna pułapka.
Na takich koncertach dokonuje się szereg manipulacji, te same techniki zwodzenia co sekty, co skutecznie zniechęciło do modlitwy tysiące, a może już miliony ludzi.
Modlitwa nie jest oparta o uczuciowość, jest spotkaniem duszy z duszą, odbywa się na poziomie czysto duchowo-kontemplacyjnym. Dlatego, że Bóg przemawia tylko w ciszy, hałas spotkań zielonoświątkowych w parafiach i na błoniach czy stadionach wyklucza obecność Bożą. Kolejne metody sekt jak pobudzenie emocji widzów, wmawianie, że mogą wszystko, że należy się im uzdrowienie, zdrowie, długie życie czy dobrobyt i następnie wkładanie na nich rąk, by w naiwności i przesyceniu pozytywnym ładunkiem emocjonalnym uwierzyli, że są uzdrawiani i że mogą roszczeniowo podchodzić do Boga, dawcy wszelkich dóbr. To zwiedzenie twórcy kłamstwa i zabobonu. Ludzie zaczynają czcić bożki w postaci gonitwy za cudami i gorszycielami.
Zapominają, jednak o warunkach, Chrystus mówił „Twoja wiara cię uzdrowiła”, a więc warunek to- wiara dobrze uformowana nie roszczeniowa postawa, że mam być uzdrowiony. Jeśli nie będę to w pokorze przyjmuję krzyż, bo to widocznie jest najlepsze dla mojego zbawienia. Ufam Bogu, on prowadzi ścieżkami których nie rozumiem, ale przyjmuję Jego wolę i nadal wierzę. Nie szukam uzdrowień poza Mszą świętą – to jest jedyne miejsce prawdziwych cudów i uzdrowień. Nie szukam fałszywych proroków udających charyzmatyków.
Żyjąc w pokorze chrześcijańskiej, wiem, że nic mi się nie należy i że to Bóg uzdrowi lub nie uzdrowi, nie zaś znachor parafialny, wiedźmin z twarzą aniołka, stosujący hazardowe metody uzależniania ludzi od spotkań buzujących fenomenami, zwanymi dla zmylenia cudami. Wszytko zaś po imprezach kończy się jak u Apostołów, którzy mimo doświadczania spektakularnych, elektryzujących cudów wskrzeszenia Łazarza i zmarłej dziewczynki, rozmnożenia chleba, przemiany wody w wino, uciszenia burzy na jeziorze czy stąpania po falach – uciekli niczym małe przestraszone robaczki od pojmanego Baranka. Cuda nie zdały się na nic, nie wzbudziły konsekwentnej wiary, nie zbudowały mocnego fundamentu. Fajerwerki uzdrowień trędowatych i ślepców nie wystarczyły, by zostać na drodze krzyżowej, by dźwigać krzyż z Jezusem, by w końcu stanąć pod krzyżem z Maryją uczącą nas czym jest prawdziwa wiara. Ona nie zaglądała do worka z cudami, ale ochoczo kroczyła drogami Kalwarii za Jezusem, który nic poza bólem nie dał swej własnej Matce, sam niewymownie cierpiąc z powodu jej łez. Nic nadzwyczajnego nie ofiarował na drodze do krzyża, poza zdruzgotaniem cierpieniem.
Z jakim Jezusem kroczą protestanci i protestdntyzowani katolicy? Z Bogiem w koronie cierniowej, który nie rozdaje łask jak bonów na zakupy? Czy z tym, który triumfalnie przenika ściany grobu i wznosi się w chwale do niebios, wjeżdża do Jerozolimy w okrzykach chwały? Szatan próbuje zamydlić oczy wiernym kusząc aby odrzucić ogrom cierpienia przed chwalebnym zmartwychwstaniem. By odrzucić Chrystusa zakrwawionego, pobitego, udręczonego, oplutego, wzgardzonego, obnażonego, odrzuconego przez swoich. Nie dźwigać krzyża jaki nam przeznaczył, ale tylko brać, brać, brać w nieskończoność brać. Zaś ofiara, poświęcenie czegokolwiek dla Boga, choćby zdrowia, oschłości na modlitwie to uznaje się za nadmierne cierpiętnictwo, zaścianek.
Apostołom zabrakło wiary, mocy Ducha świętego, gdy czmychnęli z Getsemani w obawie przed śmiercią, bowiem żyli w oparciu o niewypróbowaną wiarę, bazując na niedojrzałości chrześcijańskiej, uczuciach przywiązania do Jezusa i rozumieniu ludzkim, zabrakło Ducha Świętego, który udzielił Apostołom odwagi, męstwa i gotowości do znoszenia wszelkich udręk dla Jezusa, łącznie z oddaniem życia, ale najprzód do nawracania grzeszników, głoszenia Ewangelii, udzielania chrztu i na końcu oddania życia jako męczennik.
Gdyby nie zesłanie Ducha Świętego, żaden Apostoł nie poszedłby na śmierć męczeńską, jak odarcie ze skóry, śmierć na krzyżu, ścięcie mieczem czy gotowanie w oleju. I dlatego zstąpił na nich Duch Boży, uposażając w dary, wiarę i misję, którą świadomie odrzuca pan Zieliński i każdy inny fałszywy prorok. Chcą czerpać tylko ze źródła dobrodziejstw, nie przyjmując ich kosztów i ciężarów chrześcijańskiego życia.
Wiara budowana na cudach, zjawiskach nadludzkich, wrażeniach cielesnych i wzrokowych, na sensacji jakie owe cuda wzbudzają nie jest wiarą. Wiara to rozumne i oparte na wolnej woli przylgnięcie do prawdy, którą jest Chrystus z gotowością do przyjęcia krzyża, podążania za Chrystusem od ogrodu oliwnego, skąd uciekli tak odważni świadkowie najpotężniejszych dokonań Chrystusa. To wypełnianie woli Bożej, nawet jeśli jest nią okrutna choroba, śmierć bliskiego. Cuda są tylko darem dodanym, dopełniającym życie ubogie, święte, ukryte w jakie wyposażył wybrańców Chrystus, by dawali świadectwo Bogu, by potwierdzali słuszność i prawdziwość głoszonej nauki, by oddawali wreszcie chwałę Bogu, nie sobie.
Popatrzmy na przykład niewinnie wyglądającego, a jednak wilka w owczej skórze, pana Zielińskiego. Jego mowa jest mową węża, syczącego niejasno, pokrętnie, przewrotnie, bez zasady tak tak, nie nie. Podczas rzekomej modlitwy wymusił na Bogu dary, których oczywiście nie mógł dostać, jak ów młodzieniec zmuszający Apostołów do posiadania tych samych charyzmatów jakie posiedli. Koniec był taki, że umarł natychmiast w obecności Apostołów.
Dziś mamy czasy wielu fałszywych nauczycieli, cudotwórców uzdrowicieli, rozkręcających biznes na ludzkim nieszczęściu. Czy ogłaszający siebie jako świecki charyzmatyk leczący ludzkie cierpienia Zieliński żyje jak eremita, w ubóstwie i pokorze? Czy umartwia się jak zakonnicy wyzbywający tego co światowe, zmysłowe, cielesne? Nie, za to czerpie zyski i korzyści finansowe z tego co jest jedynie efektem świętości gigantów jak o. Pio czy św. Franciszek.
Zamiast przyjąć na barki krzyż, podążać śladami Kalwarii, ten pan wykrada najlepszą cząstkę, najsmakowitsze kąski ze stołu pańskiego, stanowiących skutek podążania na krzyż. Pan Zieliński jednak zachowuje się jakby jego „wielkie cuda” stanowiły źródło jego świętości, nadzayczajnosci którą nieudolnie sobie przypisuje. Przed takimi wilkami należy przestrzegać dusze. Bo ten chłopak zaczął od końca, przypisując sobie nagrodę jaką Bóg obdarzył np. św. o. Pio za przylgnięcie, umiłowanie tego co odrzuca każdego fałszywego proroka- cierpienia za grzeszników. Pan Zieliński zamiast iść drogą ofiar za ich nawrócenie, ofiaruje im sklep z szybkimi uciechami, produktami socjotechniki, oszukańczymi ofertami lepszego życia doczesnego, ale za wielką cenę utraty duszy.
Zwyczajnie porównał się do wielkich mocarzy świętości, skoro zaczął od końca, odrzucając zuchwale wymagania świętości, jakie są warunkiem otrzymania jakichkolwiek darów, mocy czynienia cudów. Żaden Apostoł i żaden święty nie wymyślił sobie planu na życie w stylu Zielińskiego- zacznę uzdrawiać z tego będę się utrzymywać, a świętość zostawię dla świętych. To czyste szaleństwo. Demoniczna zagrywka, przewrotność.
Dziś widzimy jak pastorzy dokonują zaskakujących cudów, ktore jednak są sztuką samą w sobie, nie wynikają z głoszenia Słowa Bożego, nie oddają chwały Bogu lecz jej autorom, nie płyną z chęci nawrócenia na jedyną święta wiarę katolicką, ale nabijają kieszenie twórców tych bluźnierczych czynów. Nikt z dotkniętych tymi „uzdrowieniami” nie nawrócił się na wiarę katolicką, takich świadectw nie ma, nikt też z tych protestantów nie porzucił grzechów, nie zerwał z dotychczasowym życiem i herezjami, jego celem nie jest stanięcie pod krzyżem, ale doświadczanie nadzwyczajnych zjawisk, fenomenalnych cudów na sobie, tu i teraz, bez zwrócenia ku Bogu, bez krzyża, ofiary, które prowadzi najszybszą drogą do zmartwychwstania.
Taki pościg za doznaniami, wynika z wmówienia ludziom wlepionym w ekran, że rutynowa, szara, przyziemna pobożność nic nie daje, Bóg nie słyszy gdy paplamy pod nosem zdrowaśki, gdy podejmujemy himalajski trud usuwania rdzy grzechów i wad z duszy.
Mało to spektakularne i wyjątkowe. Ale modlitwa i życie duchowe właśnie ma być niewyjątkowe, nienadzwyczajne, a proste, ciche ukryte. Założenie, że Bóg widzi i docieramy do nieba tylko wtedy gdy moje ego coś odczuwa, jest założeniem błędnym, na wskroś heretyckim, nieobecnym w modlitwie pierwszych chrześcijan, świętych i męczenników. Oni modlili się całym swym życiem i umieraniem, często największą modlitwą była męka przed śmiercią, to wszystko co mogli dać, oddawali to co posiadali, swoje nędzę i swe życie.
My zaś chcemy wszystko otrzymywać, wykradać, nie ważne w jaki sposób, byleby kurczowo trzymać się materii, przyziemnej rzeczywistości. Zamiast swe życie oddać Bogu, chcemy to życie brać, nachapać się łask i cudowności. Nie oddamy niczego dla Boga, nie ofiarujemy nic, śpimy w Getsemani latami, a gdy przychodzi wróg i pokusy, uciekamy. Z Jezusem najlepiej przeżywać tylko radości, zmartwychwstanie, cuda, doświadczać wyjątkowości, nie zaś iść z Jezusem niosącym krzyż, ocierać mu łzy i krew z Najświętszego Oblicza, nie dźwigać swego brzemienia, nie umierać z nim na łożu cierpienia.
O nie. Wyznajemy, że Jezus to Christ Super Star, jest dobry w wybranych chwilach, a najlepszy od momentu zmartwychwstania dlatego Nowa Msza świętuje tylko z martwych powstanie, optymizm i radość pokonania śmierci, grzechu, czci radość wspólnotową. Człowiek posoborowy pragnie spijać już tylko śmietankę, korzystać tylko z dobrodziejstw zwycięstwa Boga, chce już tylko się z nim za życia radować się, że Ktoś pokonał dla niego zło i śmierć, e niebo to ma za darmo i nic już nie musi. Zapomina jednak, że życie ziemskie jest tylko po to, by swoją ciężką pracą i zaparciem się siebie, podjęciem swojego krzyża dotrzeć do wiecznej nagrody. Kto nie weźmie swojego krzyża, nie idzie za mną i nie zaprze się siebie nie jest mnie godzien- naucza Chrystus.
Halo! Protestancie przebrany w szatki katolika! Nie widzisz rażącej różnicy między katolicką duchowością, która w osobach milionów świętych i męczenników za przykładem Matki Bożej, posłusznie dźwigała krzyż idąc za Jezusem. Życie jako dziecko Maryi wiąże się z wielkim bólem, Najświętsza Panna znosiła niewyobrażalne męki duchowe od momentu wypowiedzenia słowa fiat. Trzymanie w ramionach Boga kosztowało ją cierpienie trwające do końca życia, włącznie z oglądaniem Syna barbarzyńsko torturowanego za nasze grzechy. Dlatego zasłużyła na tytuł Królowej Męczenników.
Modlitwa nasza nie rozbija się o sklepienie niebios, wracając na ziemię niewysłuchana. Bóg uniżoną, szczerą, najprostszą modlitwę przyjmuje i wysłuchuje. Czym innym jest jednak kwestia jej wysłuchania. Tym kieruje sąd Opatrzności i sprawiedliwości Bożej okryty woalem misterium. Czyż Jezus nie wołał: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą (Mt 7,7n). By modlić się wystarczy sama wiara w tę obietnicę, musimy budować nasz zamek wiary na kamiennym, stabilnym fundamencie, wiary, a nie chwiejnym, grząskim grzęzawisku zmiennych, jak nurt rzeki, uczuć.
Wiarą jest wypełnianiem woli Bożej, uznaniem za prawdę głoszonych nauk przez jego Kościół, który jako jedyny ustanowił Chrystus. Nie ma innego Kościoła innej Owczarni, Bóg ustanowił na ziemi jeden święty i Apostolski Kościół, dał klucze Piotrowi do Królestwa Bożego i nakazał umacniać w wierze baranki, ustanawiając Piotra papieżem, głową widzialną Kościoła. Żadna denominacja heretycka nie posiada głowy Kościoła, skały na której zbudował Kościół Chrystus, co ustanowione jest słowami „Ty jesteś skałą i na tej skale zbuduję mój Kościół’- skała to Piotr, do którego Jezus kieruje te słowa, a Kościół jest jeden – jasno wynika z powyższego twierdzenia.
A więc nie może być tym prawdziwym Kościołem i nie jest. Owszem ciężko modlić się „na sucho”, bez pozytywnych uczuć, pamiętajmy jednak, że modlitwa ma zaspokajać i zadowalać Boga, nie nas. Najważniejsza jest tutaj wola i rozum, to jedyne dwie władze duszy upodabniające nas do Boga. Nie kochamy ustami, emocjami, ale wolą rozumem, czynem i prawdą.
To co nas trzyma w rutynie, to właśnie wiara, silna wola ćwiczona całe życie, nie zmienne uczucia, na których nawet małżeństwa nie da się zbudować, bo gdy pojawia się kryzys i nienawiść od razu idziemy po rozwód, myśląc że miłość umarła. Wiara zapewnia wysłuchanie. Bóg wysłuchuje modlitwy, jeżeli w nich okażesz się wytrwały. Nie odczujemy, że jesteśmy wysłuchani na modlitwie, my mamy w to wierzyć, tak jak żołnierz wierzący w uzdrowienie Jezusa. Miłości do Boga, który nią jest, nie da się odczuwać, nią można żyć. A do tego by kochać potrzeba rozumu i woli, będących ponad niestabilnymi uczuciami.
Trzeba żyć wiarą, a nie uczuciem, ponieważ najniższym zakamarkiem duszy są emocje, wiara zaś daleko wykracza poza zmysłowość, psychologię. Bóg jest wieczny ten sam na wieki.
Niech wiara oparta na rozumie i woli, stanie się wieczna, stała, konsekwentna, prosta, nie rozważająca rzeczy przekraczających umysł, pełna zaufania, że skoro Bóg raz umarł za nas, to znaczy że też i dzisiaj nas tak kocha. Módl się i ufaj, nie żądaj od modlitwy słodyczy uczuciowej, błogości i rozkoszy duchowych, nie czekaj na cukierki pocieszenia i prezenty zaspokojenia. Modlitwa jest trudem, pracą i wysiłkiem i zadaniem z naszej strony i nigdy nie powinna – jak uczą mistycy Kościoła- opierać się na uczuciowości, na której żeruje zły duch, bowiem w tej sferze znajdują się rany, wyobrażenia, nerwicowe lęki które są iluzją, subiektywne myśli, wspomnienia, niewybaczenie i na tym doskonale żeruje nasz wróg.
Wiara katolicka niczego nie żąda, nie wymaga, nie szuka objawień i potwierdzeń, dowodów i wielkich czynów. Wiara jest wyborem trwania i wierności w tym trwaniu przy Chrystusie gdziekolwiek by nas nie zabrał, do pustego grobu, do wesela Kany Galilejskiej czy na krzyż boleści.
Modlitwa jak i całe życie chrześcijanina, to życie nie z tego świata, duchowe, napawające się ubóstwem, prostotą i prawdą oraz pokorą wobec nieskończonego misterium jakim jest spotkanie z żywym Bogiem.
[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][/et_pb_section]
Jedna odpowiedź do „McDonald Zielińskiego- jak brać od Boga i mylić wiarę z uczuciami”
Byłem kiedyś na spotkaniu z panem Zielińskim i znam jego poglądy. Nigdy się nie zgodzę z jego naukami. Bardzo mnie niepokoi to iż bardzo dużą rzeszę księży przerobił na swoją stronę i ślepo mu ufają. Życzę mu z całego serca powrotu do Boga.
Dodaj komentarz