Wymówka, by uciec od uświęcenia i realnych problemów – sedewakantyzm

Strona główna / Wymówka, by uciec od uświęcenia i realnych problemów – sedewakantyzm

„Papież to nie papież”, „Bergoglio to antypapież”, „wcielony diabeł”, „heretyk”, „nie jest już papieżem”, to „mason”, „to żydo-mason, komunista”, „lgbtowiec, góru mafii lawendowej”.

Te i wiele innych epitetów, określających osobę aktualnego następcy św. Piotra, wypowiadają rzekomo pobożni katolicy na forach i „jutubach”, domorośli teolodzy tak miłujący mądrość, pokątni apologeci, których w czeluściach internetu znajdziemy wszędzie. Głoszą z mocą Lutra swe teorie, przekuwają w nową naukę swoje przekonania, opierając się na jednym cytacie św. R. Bellarmina o tym, że „Papież, będący jawnym heretykiem automatycznie (per se) przestaje być papieżem i głową Kościoła, jako że natychmiast przestaje być chrześcijaninem oraz członkiem Kościoła. Z tego powodu może być on sądzony i ukarany przez Kościół. Jest to zgodne z nauką wszystkich Ojców, którzy nauczali, że jawni heretycy natychmiast tracą wszelką jurysdykcję.” lub dlatego, żer tak mówi, ten czy inny biskup odłączony od Rzymu i na tej podstawie opierają swe założenie: Kościoła nie ma, nie ma papieża, Kościół to my!

Nie wiem, co jest prawdą, nie wiem czy Bergoglio to papież czy nie, nikt tego nie wie, jedno jest natomiast pewne, głosi herezje, dokonuje heretyckich czynów i nie ma nikogo kto może go za te słowa i czyny ukarać, osądzić ponieważ Rzym spowiła czarna mgła dusznego „swądu szatana” jak konstatował Paweł VI.

Oceniać papieża i chronić innych, alarmować o tym, że zachowuje się i mówi niczym wilk w owczej skórze należy celem ratowania dusz. Natomiast nie jesteśmy władni, by osądzać czy papież negujący tytuł Wikariusza Chrystusa jest nadal papieżem.

Grupa sedewakantystów to chory narząd w Mistycznym Ciele Chrystusa, który krwawi wewnętrzną sprzecznością argumentacji, uznając swojego nowego papieża  za prawdziwego, nie mając jednak do tego żadnych podstaw ani mandatu do jego wyboru, podobnie jak katolicy uznający Bergoglio za papieża nie mają podstaw – zdaniem sedewakantystów- by uznawać go za głowę Kościoła. A jednak czynią dokładnie to, co sami potępiają. To rana ropiejąca od umysłu zapętlonego w dysputach przekraczających możliwości ludzkiego rozumu, choćby najbardziej wzniosłego i światłego oraz pogardy wobec człowieka modernizmu XXI wieku. Ileż w tej argumentacji arogancji, agresji.

Odłamy te posiadają odłamy i swoich papieży/papieża, twierdząc, że posiadają sukcesję apostolską. Zagubieni w dywagacjach o tym co nie ma  realnego wpływu na postęp duszy ku świętości, tracą energię na przekonywanie niczym sekta – że sprawą życia i śmierci dla katolika- to świadomość, czy papież to papież i należy wybrać nowego poza kolegium kardynalskim.

Mamy uwierzyć, że sukcesja apostolska skręciła w stronę wewnętrznie skłóconej grupy wyznawców pustego tronu, czyli bezpodstawnej, nierzadko chwiejnej, ale butnej i zatwardziałej w wierze w pusty tron od 1958 r. Że oto wykluła się prawdziwa odnoga Kościoła Apostolskiego i powszechnego mająca władzę z nieba, a jakże, by wybrać poza konklawe nowego poprzednika Piusa XII, a przez ponad pół wieku zanim ci wielkoduszni konkwistadorzy przybyli, Kościół pozbawiony był steru łodzi piotrowej i Bóg opuścił go odbierając na tak długi czas przywódcę. Są też tacy, którzy nie uznają nowego papieża, i nie mają go wcale. Wielu katolików nie słucha Franciszka wypowiadającego się jako prywatna osoba tj. Jorge Bergoglio, nie mamy bowiem obowiązku moralnego słuchać żadnego kardynała i słów osoby prywatnej, subiektywnych osądów, z korzyścią dla duszy. A ponieważ władza papieska to jedna i ta sama władza wykonywana przez różne osoby, to słuchaniem papieża jest posłuszeństwo wobec każdego papieża w historii świata, ponieważ zanim doszło do nieszczęsnego soboru, było ich 260 i żaden ( poza wyjątkami papież Liberiusz, czy Jann XXII) nie głosił nowej nauki w kwestiach wiary i moralności głoszonej ex cathedra. Tym samym katolik, zawsze ma papieża nad sobą, stoi nad nim władza i magisterium nieomylne Kościoła, którego w sytuacji zamieszania należy kurczowo się trzymać, nie rozmyślając czy Bergoglio to uzurpator. Cóż to zmienia? Poza niepokojem pochądzącym od ojca kłamstwa.

Co innego racjonalna, wyważona emocjonalnie krytyka papieskich czynów i słów, dla uratowania wiary, ta jest nawet obligatoryjna pisze św. R. Bellarmin zachęcający nawet do oporu wobec papieża, jednak samoistne, samowładne ogłoszenie papieża nie-papieżem to przekroczenie wszelkich kompetencji i norm. Taki precedens w historii nie zaistniał. I żadna instytucja nie weźmie na siebie tak ogromnego ciężaru, by rozstrzygać kwestie, na które zwyczajnie nie mamy wpływu.

Nieomylnie (sic!) owa grupka ludzi twierdzi, że Bergoglio to kardynał w białej szacie, aktor uzurpator. Załóżmy, że linijka mówiąca, że papież heretyk automatycznie przestaje nim być, daje solidny argument do abdykacji papieskiej i uznania pustego tronu. Jakie to ma znaczenie w obliczu istnienia całego Magisterium nieomylnie nas prowadzącego i 260 papieży głoszących niesprzeczne tezy i naukę? Nadal mamy poprzedników papieskich – świętych i wielkich, nadal mamy Magisterium.

Czy można wyobrazić sobie większe herezje, spustoszenie intelektualne, ruinę duchową, niż zabawę w nieomylny rodzaj zboru, bazujący głównie na jednym przeświadczeniu?

Zrzeszenie to bez legitymacji ogłasza, że heretyccy papieże posoborowia to nie papieże, i wybiera mocą swojej nieokreślonej mocy, poza konklawe nowego duchowego przywódcę dla katolików. Obłęd ludzki prowadzi do dna, a dna nie widać analizując materiały ze stron sedewakantystów, którzy dają sobie niepodważalne moralne i teologiczne prawo nadane przez siebie samych, do atrybutu nieomylności w ludzkich, ułomnych osądach, w zakresie zagadnień śmiertelnie poważnych i niebywale skomplikowanych.

W obliczu szalejącego tornada zła i ciemności, należy zachować wewnętrzną ciszę, pokój serca, zająć się swoim zbawieniem, zadbać o rodzinę i wychowanie katolickie dzieci. Owszem odczuwamy presję, by dokonać wielkich dzieł, bowiem takie pragnienia złożył zwłaszcza w naturze męskiej sam Bóg.

Odpowiedzią na te bolączki i mordowanie głowy myślami, które nas przerastają i nic zbawiennego dla duszy nie wnoszą, jest uświęcenie siebie, droga małych kroczków do nieba.

Zapominamy, że największym sukcesem i dziełem życia jest ojcostwo dla mężczyzny i macierzyństwo dla kobiety oraz osiągnięcie zbawienia. To jest cel naszej wędrówki, nie przepychanki erystyczne na pokaz, kto ma większą wiedzę i znajomość cytatów. Druk wtłoczony w pamięć nie zbawia.

Ojcostwa i macierzyństwa świat nie docenia, nie kłania się przed bohaterami rodzin, nie bije braw w świetle fleszy, nie opisuje w mediach, bo coż to doniosłego – być wspaniałym ojcem, matką…? Dla świata niewielka to zasługa i chwała, co innego ucieczka od rodziny i dzieci w docenianą i dostrzeganą pracę, w podejmowanie wielkich — we własnych oczach — misji ratowania świata, szukanie wymówki, by uciec przed piętrzącymi się trudnościami małżeńskimi. Egoizm i inwestowanie w siebie kosztem obowiązków stanu.

Aktywizm i dominujący dziś ideał produktywności życiowej objawiające się w byciu doskonałym katolikiem na pokaz, społecznikiem, działaczem w Kościele na rzecz spraw niedoścignionych, uważanych za niedostępne dla zwykłego szaraka, to jedna z pokus i bolączek, ponieważ takim aktywizmem cechuje się wielu katolików, obu płci.

Nierzadko to tylko książkowa, standardowa ucieczka od przyziemnych problemów – aktywizm w różnych dziedzinach – organizatorskiej, administracyjnej, modlitewnej, intelektualnej. Skoro nie wychodzi w domu, to wyjdzie poza nim. Tu będę kimś, tu przejdę do historii, tu zapisze się zgłoskami w annałach.

Obojętne w jaki zakres prac uciekamy przed życiem rodzinnym i konfliktami ze sobą czy z małżonkiem. Takie eskapady ratujące przed umęczeniem kolejnym dniem, niezałatwionymi sprawami, stanowią przytulną oazę, do której chowamy się, nie dlatego, że chcemy coś zrobić dla świata, ale dlatego że zwyczajnie tchórzymy i kierujemy się pobudkam wynikającymi z pychy i egoizmu. W rodzinie nikt nie doceni wysiłku, co innego świat zewnętrzny, tu można liczyć na pochwałę, szacunek, uznanie powszechne. Dla poklasku ze strony świata, wpadamy w „produktywizm” zapominając o obowiązkach katolickiej matki i ojca lub znacznie je zaniedbując. Nieważne, że żona cierpi wychowując dzieci praktycznie sama, ważne, że wyglądam na przykładnego katolika, uznają mnie za pobożnego i szanują za dokonania na polu pozarodzinnym.

Zakrywamy się wzniosłymi hasłami np. ratowania dusz, pomocy ubogim, Kościołowi, zgłębiania tematów, za które nikt w Kościele się dotąd nie zabrał, a gdy poruszył to ostatecznie nie wyjaśnił. Jak św. Robert Bellarmin, któremu nawet do głowy nie przyszyło by papież mógł być formalnym heretykiem, a ludzkość stanie przed dylematem w stylu: papież czy nie papież? Słuchać czy nie słuchać? Jednak to było przewidziane w planie Bożym, nic nie zaskakuje Boga i tylko Opatrzność może ten cały zamęt wyjaśnić, uporządkować bałagan, pokazać prawdę.

Przede wszystkim trzeba nam wypełniać obowiązki stanu- praca, dzieci, małżeństwo, dom dla poszerzania dobra – to niezawodne środki uświęcenia.

Zamiast oglądać się na innych, obmawiać, krytykować, nieustannie sączyć niechęć do papieża, księży z powodu mafii homoseksualnej czy niewłaściwych nawet heretyckich lub bliskich herezji, skandalicznych słów padających z ust Namiestnika Chrystusa, zamiast żyć lękiem, musimy postępować w cnotach wzorem św. Teresy z Lisieux. Tylko na siebie i swoje otoczenie mamy wpływ. To na co nie mamy żadnego wpływu, zostawmy – jak segregacja, kryzys lawendowy w Kościele, apostazja wśród świeckich i duchownych oraz w samym Rzymie, niekatolickie słowa i czyny papieża i analizowanie zagadnień, których rozgryzienie wymaga bezpośredniej interwencji Bożej. Owszem należy oceniać rzeczywistość, jednak nie wolno zatrzymywać się na samej ocenie, potrzeba aktywnego działania, ale od środka, od wewnątrz, rozpoczęcia przemiany od siebie samego, od pytania jak ja mogę ten chory Kościół, umęczony herezjami, występkami, nieobyczajnością uświęcić?

Jak św. Franciszek- od uniżenia siebie samego w oczach świata i pracą nad świętością.

Analiza czy papież to jeszcze papież, albo w jakim procencie jest, czy może po części jednak jest materialnie, ale nie formalnie, a może już wcale nim nie jest, prowadzi do rozważań, do których żaden świecki, a nawet szeregowy kapłan nie ma legitymacji, uprawnień czy kompetencji. Jeśli miałby pewność, że papież to nie papież, to skąd pochodzi ta pewność? Z jakich dokumentów Kościoła? Które jednoznacznie określają ważność papiestwa danego papieża? I kto może to ogłosić jako nieomylny dogmat ? Kto jest władny ogłaszać takie twierdzenia, jako nieomylne, kto ma władzę nad papieżem? I czy ta wiedza potrzebna jest papieżowi, wiernym czy może samemu badaczowi, by coś udowodnić? Z poczucia lepszości takie dyskusje są prowadzone? Skoro wiem więcej, lepiej, głębiej. Czy z rzekomego daru nieomylności? Z jakiego prawa korzystają takie osoby, do ogłoszenia papieża nie-papieżem?

Cóż zmieni orzekanie, że papież to papież lub nie? W jakim stopniu przyczyni się to do zmiany myślenia o sobie samym, o swej grzesznosci, małości, ułomności, nicości jaką jestem jako istota ludzka. Nic nie znaczę, moja wartość to pył, proch, ale twórcy teorii pustego tronu sądzą, że znaczą więcej niż realnie znaczą, że zbawią świat swoimi domysłami, dywagacjami, tak słabo dotąd popartymi rozumowym dociekaniem.

Czy zmienię się nagle z grzesznika w świętego, gdy będę wiedzieć, że nieomylny zespół badawczy stwierdził, że papież to jednak nie papież? Czy zyskam wiarę? I skąd pewność, że taki zespół jest nieomylny? Czy ktoś zapisał w dokumentach Kościoła, że prawo do takowych osądów należy się wybrańcom w czasach ostatnich, którzy doznając olśnienia i w przekonaniu o swej nieomylności, osądzą, że ten i tamten to nie papież ? Czy w końcu tacy sedewakantyści są gotowi za prawdę jaką podają od 50-ciu lat, oddać życie w okrutnych mękach niczym św. Tomasz Morus umierający za Mszę katolicką i jej prawdziwość? Czy aktem męczeństwa będą w stanie przypieczętować swoją nieomylną rację?

Nie istnieje, żaden zapis choćby akapit nt tego czy, kiedy i kto może osądzić kiedy papież przestaje być papieżem. Z chwilą wypowiedzenia herezji formalnej? Czy w momencie jej publikacji w mediach, czy może w momencie wygłaszania enuncjacji nt papieża? I wreszcie, jakie mogą być takowego oświadczenia, owoce dla samych twórców wypowiedzi oraz całej zagubionej reszty? Czemu akurat im należy zawierzyć skoro Kościół nie rozstrzygnął tej kwestii? Nie istnieje kodeks postępowania karnego dla papieża heretyka, włącznie z karą ziemską za ten grzech.

Czy nie jest to pułapka faryzeizmu i postawa saduceuszów, którzy wierzyli w moc tylko i wyłącznie swego rozumu i prawa, opierającego się na przekazie biblijnym, bazując na fundamencie słusznym — nauki pochodzącej od Boga — ale z przekonaniem że wiedza jedynie zbawia, olśniewa, pozwala czuć się lepszym, wartościowszym, przysparzając ludziom dobra. Czy nie jest to przypisywanie sobie prowadzenia przez Ducha św., który poprzez zdolności intelektualne obdarza osobę czy grupę darem nadzwyczajnej łaski i nieomylności, by rzekomo uratować dusze? Czy tu nie mamy do czynienia z wpadaniem w kolejne herezje i błędy, które za jakieś 100 lat Kościół uzna za nową herezję?

Dogmat o nieomylności ogłoszono dopiero podczas Soboru Watykańskiego I, co znaczy że ponad 18 wieków Kościół miał z tym dogmatem kłopot. Cóż więc pozostaje w sytuacji, gdy widzimy przypadek papieża Franciszka? Umysł, by nie zwariować, podaje lek na zwątpienie, prostą receptę- przekreślić posoborowych papieży, bo to rzekomo logiczne, radykalne, ewangeliczne i oparte o jedną zasadniczą sentencję herezja równa się koniec bycia papieżem. Łatwe? Dla sedewakantystów tak, bo sami w sobie upatrują urząd nauczycielski Kościoła, Magisterium rozstrzygające na mocy własnych sądów prawdę. Ich rozum i sumienie jest ostatnią instancją najwyższą rozstrzygającą spór.

Dla znacznej większości to nie jest łatwe, logiczne, radykalne, mądre, katolickie, rozumne i ewangeliczne. I dobrze by ten odłam tzw. Tradycji to pojął.

Sedewakantyści uzurpują sobie moc znacznie większą niż sobór powszechny z XIX w. To niewola umysłu i ducha odzwierciedlająca niewolę awiniońską, gdy każdy wierzył w co innego, w papiestwo jednego z trzech kardynałów uznających siebie za papieży. A jednak Kościół oficjalnie przetrwał w sukcesji apostolskiej do dziś. Bóg nie opuścił swej owczarni.

Pytanie gdzie Kościół się ukrył?  W Rzymie za tęczowymi flagami i ekologiczno-medycznymi dyskursami? W parafiach lub bractwach i instytutach gdzie garstki słuchają Mszy trydenckiej? A może u sedewakantystów, którzy z niezwykłą pewnością ustanowili „nowy dogmat” po zwołaniu swojego „soboru” w postaci konstatacji powtarzanych do znudzenia: ostatni papież to Pius XII, reszta już z automatu nie, gdyż popełnili heretycki sobór i głosili heretycką naukę, więc z zasady nie są już papieżami, przestają nimi być głosząc herezję formalną i władzy papieskiej nie posiadają. Kościoła nie ma bez papieża, więc Kościół jest tylko u nas.

A może to tak, że nieodwracalną drogą dla „lepszych” katolików, którzy w Tradycji już siedzą od lat, jest zejście wgłąb, do podziemia, uznanie tezy sedewakantystycznej?  Może wszyscy skończą w studni pt. sedewakantyzm, widząc jak herezja opanowała posoborowie i to jedna droga dla katolika? Bo sedecy głoszą pogląd, że właśnie oni posiadają pełnię prawdy, odprawiają jedyną prawowitą Mszę Piusa V, gardzą moderną jakkolwiek, by jej nie definiowali, tym samym siedząc w bańce swoich zagmatwanych sprzecznych opinii. Tylko pytanie, który z Doktorów Kościoła i który sobór podaje tak prostą receptę na papiestwo jak prosty mechanizm podają sedewakantyści? Czy w czasach niewoli awiniońskiej gdy dwóch antypapieży mierzyło się z tym prawdziwym, Kościół znalazł tak szybko i bezboleśnie prostą receptę? Czy może już wtedy wykluli się „sedecy”, nie uznający żadnego z tych trzech papieży?

Najpewniejsza droga to Eucharystia i Maryja. A nie rozważanie do którego umysł ludzki jest za słaby.

Zadajmy sobie inne pytanie czy ja to katolik?

Papiestwo papieża w czasach niewoli nie miało wpływu na osobiste uświęcenie choćby św. Katarzyny ze Sieny i wielu innych. Poruszanie tematów, których udźwignąć nie mógł sam Kościół tyle wieków, poraża pychą i wiarą we własny rozum niczym oświeceniowi masońscy filozofowie odrzucający łaskę Bożą.

Najprzód trzeba wejść na jeden tylko schodek świętości, umieć wdrapać się jak małe nieporadne dziecko na krawężnik choćby jednej ze cnót- wytrwałości, męstwa, lub cierpliwości wobec żony, męża, a potem zdobywać himalajskie szczyty, a tymi są — nie powołanie do misji zbawiania globu, zagubionych owieczek poprzez stwierdzenie nieważności papiestwa–  ale Królestwo Niebieskie jest tym szczytem, do którego dąży nędzarz człowiek, sam z siebie potrafiący jedynie grzeszyć i obrażać Boga, dostając wszystko z góry.

Czy trud przemiany siebie, pracy nad wadami, unikaniem tych samych grzechów jest aż tak przerażajacy, że lepiej uciec do ksiąg teologicznych i przekomarzać się z ludźmi o ważność papiestwa?

Czy bezwględne zafiksowanie na temacie papieża nie prowadzi do obłędu? Chęci wymuszenia tej racji na wszsytkich dokooła? Nie stanowi wymówki bezzasadngo, katolickiego aktywizmu, który bardziej oddala się od sedna postępu duchowego? Czyż szatan nie ma sposobou i na dusze pobożnie składające ręce na Mszy wszech czasów? Czy sucha wiedza połączona z brakiem ukorzenia przed Bogiem i zapomnienie, że „cóż mam czego bym nie otrzymał”, nie prowadzi do rodzaju szaleństwa duchowego? Ilu papieży dziś mają sedewakantyści? Ile jest odłamów w odłamach? Ile jest elit w koteriach? Ileż jest pomówień, plotkarzy, oceniających „gorszych” od siebie tradycjonalistów, co to jeszcze mało wiedzą i nic nie pojmują.

Uświadomienie sobie, że jestem tylko nędzarzem, który sam z siebie potrafi tylko grzeszyć przynosi ulgę, pokój i wolność.

Z pomocą przychodzi wiele analiz, dokumentów Ojców i Doktorów Kościoła, które omawiają tę tematykę dość głęboko. Jednak żaden święty ani żaden Doktor Kościoła nie orzekł nieomylnie ( bo takiej władzy nie posiada nikt poza papieżem w określonych warunkach, spełniwszy precyzyjnie narzucone zasady i kryteria nieomylności), że można uznać konkretnego papieża nie-papieżem, że swój urząd traci z powodu wyrażanej publicznie herezji formalnej.

Święty Robert Bellarmin szczegółowo omówił tę kwestię w swoich przemyśleniach nt papiestwa, jednak nie daje jednej, jasnej konkretnej odpowiedzi czy i kiedy papież z całą pewnością i nieomylnie przestaje być papieżem. Ponieważ żaden człowiek nie posiada w Kościele władzy nad papieżem, jedynie Bóg i żadna istota czy organ powołany do badania ważności funkcji papieskiej nie posiada cech nieomylności.

Dysputy teologiczno-moralne w ramach tego typu rozważań prowadzą jedynie ku pogłębianiu watpliwości. Nawet Jan XXII, ogłosiwszy herezję został pouczony i skarcony publicznie przez innych członków Kościoła, ale nie przestał być papieżem w oczach wiernych. Nawoływano jednak do odwołania przez niego błędu jaki głosił, do momentu wycofania się z błędnego założenia nie przestał być jednak papieżem.

Gdyby dziś stowarzyszenie lub określony organ składający się z najbardziej tęgich, uczonych głów, profesorów i teologów został powołany do prac badawczych, by zgłębić tematykę papieża, wydał nieomylne i ostateczne orzeczenie, że obecny papież nie jest papieżem. Pytanie na jakiej prawnej podstawie by to uczynił? Jaki byłby efekt takiego twierdzenia? Czy w zawierusze ateizmu, neopogaństwa, covidianizmu i nowego globalnego antykościoła małpującego jedyny prawdziwy apostolski i święty Kościoła, w czasach postchrześcijaństwa, ktoś poza środowiskiem Tradycji, zmieniłby cokolwiek w swoim życiu, a może doznał urazu duchowego, uszczerbku na zdrowiu duszy, dokonał publicznej apostazji, lub odwrotnie nawrócił się widząc taką uzurpację na szczytach władzy kościelnej?

Jakie skutki dla zbawienia dusz miałoby publicznie ogłaszanie papieża uzurpatorem oraz jaki efekt duchowy wywołałoby twierdzenie, że papież jest papieżem? Czy cokolwiek by to zmieniło? Nakłoniłoby to do jakiś zmian, nikt dotąd na takie pytanie nie odpowiedział jednoznacznie w historii, nawet w czasach niewoli awiniońskiej, najlepiej wykształceni purpuraci, święci nie mogli uporać się z tak zagmatwaną tematyką.

Analizowanie spraw wielkich, których sam Kościół nie rozstrzygnął,  przekraczających umysł jest pułapką pychy, zastępuje jako podstępna wymówka pracę nad uświęceniem osobistym. Nie jesteśmy odpowiedzialni za zbawienie miliarda katolików. Ale za swoje malutkie poletko zwane ogrodem serca, duszy, w której spotykamy Zbawcę. Zróbmy tam porządek, wycinając stare korzenie dumy, chwasty pychy i poczucia lepszości, wyższości ugruntowanej w zaufaniu samej wiedzy. Ufajmy Chrystusowi, nie sobie i swojej „mądrości”. Za nawrócenie papieża promującego szczepionki, reklamującego ekologię i jedną globalną religię, promującego nowy twór zamiast Kocioła powinnismy się modlić i ufać, że Bóg ten bałagan posprząta jak porządkował w swej wszechmocy zawsze.

 

[/et_pb_text][/et_pb_column][/et_pb_row][/et_pb_section]

4 odpowiedzi na „Wymówka, by uciec od uświęcenia i realnych problemów – sedewakantyzm”

  1. Awatar Adam
    Adam

    Baaaardzo dziękuję za świetny artykuł. Nic dodać nic ująć.
    Niech Oblubienica Ducha Świętego wyprasza Wam potrzebne łaski.

    1. Awatar Trudno Być Katolikiem
      Trudno Być Katolikiem

      Bóg zapłać!

  2. Awatar Gargamel
    Gargamel

    A co by Pani pomyślała, gdyby spotkała Pani cichego pokornego, dążącego do świętości katolika, walczącego ze swoimi wadami, który wzrasta w cnotach i wypełnia obowiązki stanu najlepiej jak potrafi a okazałby się w dłuższej perspektywie, że od początku był przekonany o słuszności tezy sedewakantystycznej, ale nikomu nie dał o tem odczuć, szczególnie w internetach?… Protestantyzm to nie to samo co Protestanci, podobnie sedewakantyzm to nie to samo co osoby uważające sie za sedewakantystów. Albo mierzy się Pani z tezą teologiczną albo ocenia pani środowisko uzurpatorów do reprezentacji tego środowiska, która nie uprawnia do wniosku nad słusznością jednej z tez próbującej obiektywnie przedstawić obraz sytuacji obecnego kryzysu w Kościele.

    1. Awatar Trudno Być Katolikiem
      Trudno Być Katolikiem

      Protestantyzm wyznają protestanci, katolik wyznaje katolicyzm. A sedewakantysta utożsamia się z sedewakmntyzmem. Czyli ucieczką od tytanicznej pracy nad sobą, i wyborem pokusy szatańskiej by zająć się tym do czego nie zostałem powołany i mam zerowe kompetencje, a co nie przynosi korzyści duchowej żadnej. Najpierw moja dusza i zbawienie mówi św. Teresa z Lisieux. A to co należy do Boga jako jedynego sędziego mającego władze osądzić papieża, zostawić należy Bogu. Osądzam tu tezy jak i postawę rzemieślników detronizujących nielegalnie i bezzasadnie papieży. Czego nawet kolegium kardynalskie nie zrobiło po herezji formalnej Jana XXII.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *